poniedziałek, 11 stycznia 2016

Rozdział 1 razem z kulawym wstępem

To miał być kolejny zwyczajny dzień, których w jego życiu było wówczas aż zbyt wiele. Mieszkał w Wichrogrzbiecie : brudnej, ale dobrze prosperującej miejscowości znajdującej się gdzieś na jałowym pustkowiu z zaledwie kilkoma skupiskami drzew otoczonym skalistymi górami z prawie każdej strony zwanym Wichrami. Nie, nie była to drewniana wioseczka – bardziej zatłoczone i ponure miasteczko, gdzie padało aż nazbyt często, a o wiele rzadziej dało się ujrzeć uśmiechnięte twarze jego mieszkańców, którzy z biegiem czasu musieli przywyknąć do ponurej i monotonnej atmosfery unoszącej się w powietrzu razem z dymem pochodzącym z setek Wichrogrzbietowych kominów. Co jednak sprawiało, że ludność z całej okolicy ciągnęła do tego nieprzyjemnego miejsca? Wichrogrzbiet posiadał rozbudowany kompleks murów, umocnień, drutów kolczastych i wieżyczek strzelniczych, które zapewniały względne bezpieczeństwo jego mieszkańcom. A było się przed czym bronić... Wichry zamieszkiwali nie tylko ludzie, ale i setki dzikich bestii i zbuntowanych wadliwych robotów, które wymknęły się spod kontroli swoich twórców i zaczęły grasować „na dziko”. Wróćmy jednak do naszego bohatera. Najpierw wypadałoby go przedstawić. Niestety następuje tu kontynuacja stereotypu, który głosi, że większość bohaterów literackich pochodzi z sierocińca. Tak, Sylwester nigdy nie znał swoich rodziców. Był trochę specyficzną osobą – kolejny książkowy stereotyp : bohater zawsze musi się wyróżniać. Nie myślcie jednak sobie, że chłopak wyróżniał się w pozytwnym znaczeniu (pozytywne=pojęcie względne). Nie, nie, nie! Jego „kariera bohatera” zaczęła się w dość mizerny sposób. Sylwek „trudnił się” złodziejstwem razem z kiloma kolegami, którzy także nie mogli się pochwalić innymi osiągnięciami. Wśród nich był jego najbliższy przyjaciel nazywany przez innych Kleszczem – miał być to złośliwy przytyk odnoszący się do niskiego wzrostu rudzielca, ale najwidoczniej nie spełnił oczekiwania swoich twórców. Chłopiec polubił przydomek i używał go nawet częściej niż swojego prawdziwego imienia, które brzmiało Żbik. Chłopcy na ogół nie odstępowali się na krok, a ich przyjaźń przekształciła się w braterstwo.W ich ekipie znajdował się także Dziobokieł : istota z lekka podobna do strusia, ale o wiele mniejsza i bardziej owłosiona niż opierzona o puszystym ogonie w barwie czerwonej z lśniąconiebieskimi piórkami po bokach i wyposażonym w szereg ostrych kłów dziobie. Stworzenie cechowało się niebywałą szybkością i tchórzostwem. Chłopcy traktowali je jako „uroczego” pupilka. Jednakże spokój nie mógł trwać wiecznie... Pewnego dnia chłopcy wyruszyli na łowy. Od razu ostrzegę – nie! Oni nie byli bandziorami! Nie myślcie, że mam ochotę na prowadzenie bandziorów przez całą moją opowieść. Musieli kraść, by przeżyć, bo w sierocińcu nigdy nie starczało dla wszystkich, a tak się właśnie zdarzyło, że tymi ostatnimi z szeregu byli właśnie oni. Nie, nie będzie to kolejna historia o „biednych dzieciach” wychowanych w męce i rozpaczy. Oni radzili sobie jakośtam, ale radzili sobie. Postanowili wziąć sprawy we własne ręce i zająć się samodzielnym zdobywaniem środków do życia chociaż ich sposób był nieuczciwy. Wróćmy jednak do naszej opowieści. Pewnego dnia chłopcy spostrzegli na ulicy dziwną osobę odznaczającą się bardzo wysokim wzrostem przy niskich i przysadzistych mieszkańcach Wichrogrzbietu. Nie zdołali ujrzeć wówczas jego twarzy, bo zarzucił kaptur na głowę, a prawie całe ciało okrywał mu ciemnozielony połatany płaszcz. U jego pasa wisiał długi miecz w skórzanej pochwie ozdobionej srebrzystymi literkami jakiegoś nieznanego im alfabetu, a przez ramię przerzucił sobie wielką torbę, która przykuła uwagę naszych złodziejaszków : torby tajemniczych przybyszy z daleka na ogół były wypełnione najróżniejszymi ciekawostkami, które dało się szybko sprzedać. Słońce chyliło się już ku zachodowi, a tajemniczy gość zniknął im z oczu w tłumie ludzi, którzy pędzili jak zwykle w swoje sprawy.
- Odpuśćmy dzisiaj – zaproponował Kleszcz, kopiąc puszkę po zupie pomidorowej znajdującą się na jego drodze. - Same kłopoty z tego będą.
- Chłopie! Czy ty jesteś jakiś durny? - sprzeciwił się Sylwester, zachodząc drogę koledze, ściskając go za ramiona. - To świetna okazja!
- Tak – burknął rudzielec przyzwyczajony do wybuchowości brata po fachu. - To pewnie kolejny mechanik ze złomem w...
- I kasą w torbie! - przerwał mu starszy kolega. - Nie narzekaj : idziemy! Czy ja kiedykolwiek poradziłem ci źle?
Kleszcz uśmiechnął się nieśmiało, przypominając sobie te wszystkie sytuacje, gdy Sylwester wplątał go w jakieś kłopoty, ale nie prostestował, bo czemu nie spróbować?
- Zawsze umiesz mnie przekonać – stwierdził tylko i pogłaskał Dziobokła, który wystawił opierzony łeb z
jego plecaka, by zobaczyć na własne oczy, o co tym razem sprzeczają się chłopcy.
Stworzenie wydało z siebie odgłos zbliżony do miauczenia, przymknęło żółtozielone ślepia w jakimś syngale i znów ukryło się przed światem zewnętrznym w odmętach plecaka Kleszcza.
- Facet pewnie zatrzyma się na noc w karczmie – stwierdził Sylwester, schodząc w boczną, obskurną uliczkę, gdzie raczej nikt nie mógł usłyszeć ich planów. - Obstawiam Jęczącą Sowę.
- Czemu? - zdziwił się Kleszcz, doganiając kolegę. - To brudna nora!
Bluszcz uśmiechnął się ponuro.
- Jak całe to miejsce – stwierdził, wycierając rękę o szarą bluzę. - Ale tylko oni mają reklamę tuż przed główną bramą.
Rudzielec spojrzał za siebie, by upewnić się, że nie są obserwowani, co wywołało na twarzy Sylwka uśmiech pełen... politowania?
- Spróbujemy – powiedział, zniżając głos do szeptu. - Ale jak?
- Jakoś! - wykrzyknął Sylwester, klepiąc go solidnie po ramieniu. - A teraz kończysz narzekać i idziemy!
Kleszcz wzdrygnął się, gdy usłyszał wypowiedź kolegi.
- Tylko postaraj się trochę ciszej! - skarcił go, nadrabiając kilka straconych kroków. - Idziemy tam kogoś okraść, a nie umyć okna.
***
Jęcząca Sowa była brudną i tłoczną gospodą, a określenie „nora” pasowało do niej aż nazbyt dobrze. Jej właściciel wyposażył się jednak w niezłą reklamę w strategicznym miejscu oraz wiele miejsc na nocleg o marnych warunkach, ale przyzwoitej cenie. Rzadko kręcili się tam strażnicy zajęci patrolowaniem ulic, więc często wybuchały tam najróżniejsze bijatyki z udziałem miejscowych pijaków. Tak się jednak złożyło, że przypuszczenia Sylwestra okazały się jak najbardziej trafne. Tajemniczy gość w kapturze zatrzymał się właśnie tam. Chłopcy weszli przez główne drzwi. Uderzył w nich nieprzyjemny zapach tłumu zmieszanego z... cóż, różnymi innymi zapachami jeszcze mniej przyjemnych rzeczy. Jakoś przecisnęli się przez gromadę mężczyzn z kuflami w dłoniach i dotarli do lady, gdzie nieznajomy przybysz rozmawiał z gospodarzem w białej przepoconej koszuli. Mężczyzna żwawo gestykulował przy rozmowie, a nieznajomy musiał mówić bardzo cicho, bo chłopcy nie dosłyszeli, o co takiego zapytał. Sylwek i jego rudy kolega wymienili porozumiewawcze spojrzenia. O kradzieży w tamtym momencie nie było mowy. Tak się jednak złożyło, że gdy zakapturzony facet szybkim ruchem dźwignął z ziemi ciężką torbę, wypadło z niej jakieś małe zawiniątko wielkości ludzkiej dłoni. Nie minęły dwie sekundy, a owe „coś” znajdowało się już w dłoniach Kleszcza. Nikt nie zauważył całego zdarzenia. Nieznajomy odszedł, nie zauważając straty. Chłopcy powoli udali się do drzwi, słysząc narastający gwar, który niekoniecznie im pasował. Kleszcz szybko schował zawiniątko do plecaka, starając się nie wywoływać podejrzeń żadnym gestem. Na szczęście nikt nie patrzył w ich stronę, bo wzrok wszystkich bywalców gospody skupił się na kolejnej bijatyce zawziętych miłośników tanich trunków, która rozpętała się na jej drugim końcu, więc udało im się wyjść bez większych problemów, co w owym miejscu graniczyło prawie z cudem. Gdy wyszli na zewnątrz, Sylwester zatrzasnął drzwi, odcinając panujący w środku hałas i przejął od kolegi plecak. Wyskoczył z niego Dziobokieł najwyraźniej oburzony wciskaniem go do ciasnej torby. Niebieskoczerwone piórka na jego ciele były nastroszone, dając wrażenie, że stwór jest dwa razy większy niż w rzeczywistości Zwierzak zatoczył kilka kółek na swoich długich ptasich nóżkach, skrzecząc jak poparzony, by w końcu pobiec w jedną z uliczek, zostawiając chłopców samych ze swoim znaleziskiem.
- Głupi zwierzak – mruknął Sylwek, siegając po tajemnicze zawiniątko.
- Czekaj! - powstrzymał go Kleszcz i po chwili znowu zniżył głos do szeptu. - Jeszcze ktoś nas zobaczy i się domyśli, że znowu coś ukradliśmy.
Bluszcz niechętnie przekazał zdobycz koledze, który z powrotem umieścił ją w plecaku. Już mieli się zbierać, ale...
- To właśnie oni! - dobiegł ich nienawistny, ale dobrze znajomy głos.
Jego właścicielką była korpulentna kobieta w średnim wieku, „rozmawiająca” z dwoma strażnikami wśród tłumu. Była to właścicielka jedynej cukierni w Wichrogrzbiecie : pani Berta, która słynęła z wybuchowego temperamentu i braku litości dla drobnych złodziejaszków odwiedzających czasem jej cukiernię o podejrzanie sympatycznej nazwie Roztańczona Krówka. Chłopcy przez moment stali się soplami lodu stojącymi w bezruchu, a starsza pani z wściekłością w głosie relacjonowała ostatnie wypadki strażnikom, którzy nagle wbili w nich wzrok. Kobieta co chwilę wskazywała na nich dłonią, skrzecząc gorzej niż wkurzony Dziobokieł.
- Wiejemy – szepnął Sylwester, trącając Kleszcza łokciem, być może nawet trochę za mocno, bo młodszy chłopiec skrzywił się na moment, łapiąc się za bok.
Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Rzucili się do ucieczki, nie patrząc za siebie.
- STAĆ! - dobiegły do nich krzyki, ale oni nie zwrócili na nie uwagi i pędzili już w jedną z bocznych uliczek.
- Wiedziałem, że tak będzie! - wyjąkał rudzielec, tuląc do piersi plecak. - Dokąd teraz?
Bluszcz rozejrzał się po okolicy, krople potu błyszczały na jego skroniach.
- Mur. JUŻ! - zadecydował i rzucił się biegiem, prawie wpadając na jakąś kobietę, która niosła torby wypchane zakupami.
Mijali obskurne budynki, przeskakiwali spróchniałe płoty oddzielające marne ogródki aż w końcu ich oczom ukazał się mur wyznaczający granicę miasta. Centralnie pod nim znajdowało się kilka zamkniętych straganów, gdzie handlowano mięsem i owocami. Były to tylko drewniane budy nijakiej wielkości, ale właśnie ten fakt uratował chłopców, którzy wspięli się po nich, by wskoczyć na szeroki mur.
- ANI KROKU DALEJ! - krzyknął jeden z nieznanych im strażników, który ujrzał całe zajście. - Złazić mi na dół, ale już!
- Powiedziałeś „ani kroku dalej” - powiedział nieśmiało Kleszcz, ale kolega uciszył go kładąc mu brudną dłoń centralnie na twarzy.
- Skaczemy – szepnął Sylwester, spoglądając na dół.
Mur miał dziesięć metrów. Nie było mowy o ucieczce bez szwanku, ale cóż... Nie było też czasu na rozważania. Gdy rudzielec chciał zaprotestować, Sylwester objął już go ramionami i razem rzucili się na ziemię, nie patrząc w dół. Kleszcz zacisnął powieki, ale nie poczuł uderzenia w podłoże, a uczucie „topienia się” w tkaninie! Wylądowali na płóciennym zadaszeniu jednego z wozów kupieckich! Szybko podnieśli się na nogi i wciąż trochę zszokowani zeskoczyli na dół, dysząc ciężko.
- No, dalej! - wydusił z siebie Sylwester, wskazując niewyraźnie ręką na widoczną na horyzoncie linię drzew. - Lecimy.
Kleszcz pokiwał głową, mając jednak nadzieję, że nie są już ścigani. Otwarty teren był równie nudny i szary, co ten należący do miasteczka, ale przynajmniej nie było tam brudno i nic nie śmierdziało. No chyba, że ktoś bierze zapach trawy za smród. Okolica była jednak monotonna. Trawiasta płaszczyzna, a w tle wysokie góry i gdzieś na horyzoncie coś, co mogło (i powinno) być lasem.
- Chyba sobie odpuszczą – stwierdził Kleszcz, opierając dłonie na kolanach. - Wiesz, rzadko ktokolwiek wysuwa nos poza mury.
- Oby – stwierdził Sylwester, rozglądając się. - Idziemy, nie?
Ruszyli, zostawiając Wichrogrzbiet za plecami w nadziei, że nie są ścigani. Przeczucia szczęśliwie się sprawdziły : mieszkańcy miasta rzadko wychylali głowy poza mury, więc nikt nie szedł ich śladem.
- Szkoda, że Dziobokieł nie jest z nami. - przyznał Kleszcz, przerywając monotonną ciszę.
Sylwester wzruszył ramionami, patrząc wciąż do przodu. Dalej szli w milczeniu.

5 komentarzy:

  1. Fajne :3 zostaję na dłużej, masz mnie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem szczerze zaciekawiona :) Z pewnością będę czytać dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest świetnie :D Piz dalej :D i nie przejmoj sie interpunkcją ;) ja tez nie jestem orlem XD jesli chceż wpadaj do mnie http://the-elements-of-secret.blogspot.com/ Zapraszam do Eragoru! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)! Miło słyszeć, a do Eragoru chętnie wpadnę ;)

      Usuń