poniedziałek, 11 stycznia 2016

Rozdział 2

Zatrzymali się na postój, gdy oddalili się od miasta, a słońce już dawno schowało się, dając miejsce księżycowi. Za nocleg posłużył im stos złomu o setkach wystających poskręcanych kabli – nie zniechęciło to jednak chłopców. Sterta dawała jakąśtam ochronę lub przynajmniej jej wrażenie. Na trawie walało się kilka odłamków drewna, więc pozbierali je i rozpalili ognisko za pomocą zapalniczki („znalezionej” niegdyś w torebce jednej z mieszczanek).
- Co teraz? - zapytał ponuro Kleszcz, bawiąc się znalezionym kamykiem.
Sylwester przez chwilę tępo gapił się w ognisko, nie mówiąc ani słowa. Nawet on nie potrafił ukryć zmartwienia choć na ogół był typem, który do zmartwień skłonny nie był.
- Spójrzmy chociaż na to, co złapaliśmy. - zaproponował w końcu, wskazując na plecak Kleszcza.
Rudzielec pokiwał głową i rozpiął go, by wyciągnąć małe, ale dość ciężkie zawiniątko. Drżącymi dłońmi rozgarnął materiał, a ich oczom ukazała się niewielka figurka przedstawiająca kota śpiącego z głową wspartą na wyciągniętych przednich łapach. Rzeźbiona sierść zwierzaka lśniła w blasku płomieni żółtawym kolorem.
- Tylko to? - zdziwił się Sylwester.
W jego głosie dało się słyszeć irytację.
- Noo... tak. - odpowiedział niemrawo Kleszcz, obracając przedmiot w dłoni. - Może... jest coś warte?
Nagle dało się słyszeć głośne chrupnięcie. Rudzielec odsunął od siebie figurkę jakby ta parzyła.
- Co ty najlepszego zrobiłeś!? - warknął Sylwester, patrząc na główkę figurki oderwaną od reszty, która potoczyła się mu wprost pod nogi.
- Ja... - Kleszcz z przerażeniem patrzył na swoje dzieło. - Patrz! Tutaj jest jakiś papierek!
Rzeczywiście, głowa była odczepiana, a figurka była pusta w środku. Ktoś wetknął tam jakąś karteczkę. Rudzielec już chciał się za nią zabrać, ale Sylwester natychmiast wyrwał mu z dłoni resztę figurki i szybko wyrwał ze środka papierek zwinięty w rulonik, by rozwinąć go i podstawić bliżej światła.
- Weź... przeczytaj to! - podał karteczkę Kleszczowi.
Sylwester nie umiał czytać – w przeciwieństwie do młodszego kolegi.
- To jakiś bezsens! - stwierdził rudzielec po próbie odczytania dziwnego, ale schludnego pisma. - Lub jakiś kod. Przypadkowe cyfry.
- Przeczytaj na głos – zachęcał go Sylwester. - Śmiało!
- No, dobra. - zgodził się Kleszcz i zaczął czytać. - Siedem, dwa, cztery, cztery...
Na skrawku papieru aż roiło się od cyferek, więc przeczytanie ich wszystkich zajęło chłopcu sporo czasu. Natomiast Sylwester zaczął rozglądać się na boki, bo wydawało mu się przez chwilę, że słyszy coś na kształ kroków lub szczęku metalu.
- Osiem, dwa, trzy, sześć...- powoli zbliżał się do końca. - Jeden, pięć!
ŁUP!
Tym razem szczęk metalu był na tyle wyraźny, że chłopcy natomiast zerwali się na równe nogi, patrząc w górę. Na wielkiej stercie złomu leżał robot. Miejscami pokryty był rdzą, ale wciąż dało się ujrzeć żółtawą i czerwoną farbę. Maszyna zastygła w bezruchu z metalowymi łapami wyciągniętymi ku nim. Było na nich widać zaschniętą krew... Robot próbował doczołgać się do nich po stercie i ich zabić. Chłopcy nieraz słyszeli niewiarygodne opowieści o maszynach z wadliwym oprogramowaniem, które sprawiało, że te „buntowały się” i zaczynały nieść popłoch wśród ludzi. Maszyna zrobiona była na kształt człowieka. Przez chwilę wydawało im się nawet, że przygląda im się dwoje czerwonych ślepii – w rzeczywistości były to tylko dwa wymalowane okręgi dające wrażenie gapienia się.
- To... - wyjąkał Kleszcz, głos mu się łamał, by po chwili przerodzić się w krzyk. - Chciało NAS ZABIĆ!
- Ale nie zabiło – powiedział cicho Sylwester, przystawiając drżącą dłoń do metalowej głowy stwora.
Metal wciąż był nagrzany i przez chwilę wydawało mu się, że lekko drżał.
- Chyba się wyłączył – stwierdził Kleszcz, uspokajając się po dłuższej chwili.
- Lepiej stąd odejść – powiedział Sylwester, kładąc mu dłoń na ramieniu.
Chłopcy powoli odwrócili się z zamiarem zagaszenia ogniska. Nagle z „wyłączonej” maszyny wydobyła się seria trzasków i innych nieokreślonych dźwięków. Odwrócili się gwałtownie, by stanąć w miejscu jak dwa sople lodu, gapiąc się z przerażeniem na metalowe stworzenie.
- Osiem, sześć, cztery, dziewieć, dwa, dwa, dziewięć, jeden, pięć. - powtórzyła maszyna, powtarzając literki z kartki wetkniętej do kociej figurki. - RESTART, ŁADOWANIE SYSTEMU...
- Co to za bzdury? - zdziwił się Sylwester, cofając się kilka kroków.
- Ciesz się, że już nie chce nas zabić. - szepnął Kleszcz. - Chyba.
Maszyna zaczęła intensywnie drżeć, zsunęła się ze sterty złomu, by po chwili stanąć im naprzeciwko.
- Proszę o wydanie rozkazu – powiedziała, wyciągając metalowe łapska ku nim. - Kod dostępu... aktywowany.
- To był „kod dostępu”! Na tej karteczce! - powiedział Kleszcz. - Naprawiliśmy go!
- Ale jakim cudem ten kod znajdował się w tej figurce? - powiedział Sylwester, śmiało podchodząc do maszyny. - Może reczywiście jest coś warta!
- Uratowało nam życie – przypomniał Kleszcz. - Co my teraz z nim zrobimy?
Rudzielec wskazał ręką na robota. Wciąż miał opory przed podejściem bliżej, by go dotknąć, ale nie słychać było strachu w jego głosie.
- Proszę o wydanie rozkazu – odezwała się maszyna tępym głosem.
- No, dobra! - powiedział Sylwester pewnym głosem. - Zrób dwa kroki w przód!
- Komenda nie znana systemowi – wypowiedziała maszyna, z powrotem zaczynając drżeć. - Proszę o wydanie rozkazu.
- W tył? - zaproponował Kleszcz, ale efekt był podobny.
Chłopców znowu spotkało rozczarowanie.
- To jakiś złom! Zostawmy go tutaj. - zadecydował Sylwester i schylił się, by podnieść dwie części kociej figurki, które walały się na ziemi obok niedogaszonego ogniska.
- Wsuń tu tę karteczkę. Nie możemy jej zgubić. - powiedział do młodszego kolegi. - Idziemy!
- A on? - zapytał Kleszcz, wskazując dłonią na maszynę, przez którą przeszła kolejna fala drżenia.
***
Po jakimś czasie chłopcy ruszyli w dalszą drogę, zostawiając robota w tyle. Byli jednak zadowoleni z ciekawego znaleziska, które dawało im pewne poczucie bezpieczeństwa. Szli w milczeniu, mając przed sobą pasmo drzew, do którego było już niedaleko. Drzewa miały podobny poszarzały kolor, co cała okolica, ale stanowiły jakieś urozmaicenie.
- Może znajdziemy kogoś, kto będzie wiedział, o co chodzi z tym kodem? - zapytał Kleszcz, przerywając monotonną ciszę.
Okolica sprzyjała markotnym humorom. Wszędzie tylko poszarzała trawa, zdarzały się sterty metalu, w tle góry i na horyzoncie las.
- Kogo? - westchnął Sylwester, spoglądając przed siebie. - I co? Wyda się, że to ukradliśmy.
- Może to jest tego warte? Wiesz, te metalowe potwory zabijają ludzi, nie? - stwierdził Kleszcz, poprawiając plecak.
Sylwester kopnął jakiś kamyk znajdujący się na jego drodze i wymamrotał coś do siebie, by po chwili spojrzeć na młodszego kolegę.
- A może to nie jest jakiś ważny kod? Może wyłączał tylko tamtego? - stwierdził, wzruszając ramionami.
- Naprawdę myślisz, że mieliśmy takie szczęście? Coś ty! To musi być coś ważnego. - stwierdził rudzielec.
- Może masz rację – zgodził się w końcu starszy kolega. - Ale dokąd mielibyśmy pójść?
- Słyszałem jak jakieś dwie staruszki gadały coś o „Mieście Inżynierów”. - zasugerował Kleszcz niepewnym głosem.
- To bajki – stwierdził Sylwester obojętnym tonem.
Rudzielec westchnął cicho i dalej szli, nie odzywając się. Wkrótce dotarli na miejsce, a „mur” drzew pojawił się zaledwie kilka metrów przed nimi. Mozolna wędrówka przez równinę skończyła się na rzecz przedzierania się przez las, który w żadnym przypadku nie wyglądał gościnnie. Poskręcane konary drzew miały ciemnobrązową barwę, która miejscami zdawała się przechodzić w czerń. Rosły one gęsto – tak, że wędrówka sprawiała trudność. Chłopcy nie zamierzali jednak zawrócić. Pierwszy poszedł Sylwester, zasłaniając twarz przed nieprzyjaznymi gałęziami, które tylko czekały, by wybić oko komuś nieostrożnemu. Kleszcz poszedł po dłuższym wahaniu. Oboje byli jednak szczęśliwi, że zostawili szarawą równinę za sobą i Wichrogrzbiet nie świecił im już na horyzoncie. Droga była problematyczna. Wiszące gałęzie, poskręcane konary i odgłosy przyprawiające o niepokój wcale nie polepszały sprawy. Patyki trzaskały pod ich stopami tak, że co chwila dla bezpieczeństwa rozglądali się wkoło, by sprawdzić czy aby na pewno nie są sami. Nie można jednak przesadzać w tym narzekaniu. Okolica może i była ciemna i szorstka, ale niewiele bardziej niż Wichrogrzbiet po zmroku. Gdzieniegdzie na wysokich gałęziach drzew przesiadywało ptactwo o szarych smutnych barwach. Gapiły się one z wysokości na przechodzących, krakając cicho. Nie były one jednak wrogo nastawione do przybyszy. Patrzyły na nich z ciekawością, zastanawiając się pewnie, co skłoniło ludzi do wyjścia z miasta, co (jeśli chodzi o mieszkańców Wichrogrzbietu) zdarzało się wyjątkowo rzadko. Okolica sprzyjała milczeniu, ale chłopcy postanowili je zgaścić rozmową.
- Ciekawe dokąd dojdziemy – powiedział Sylwester, rozglądając się. - Ciemno tu.
- Przyśpieszmy może? - zaproponował Kleszcz, a w jego głosie znowu dało się słyszeć nutkę strachu. - Wydawało mi się, że coś słyszałem.
- Dobrze, że tylko wydawało. - stwierdził starszy kolega, ale po paru sekundach zamilkł, a pełen politowania uśmieszek zniknął mu z twarzy. - Zaraz! Rzeczywiście!
Ciche pac-pac i delikatny trzask pękających gałązek dobiegał z pobliskich krzaków. Chłopcy stanęli w bezruchu. Wkrótce z kryjówki wyłonił się opierzony łeb.
- Dziobokieł! - krzyknął Kleszcz uradowany i podbiegł do zwierzaka, który stanął naprzeciwko nich.
- Super, będzie co jeść. - stwierdził Sylwester żartobliwym tonem ruszył za kolegą.
Stworzenie wyglądało na uradowane. Podskakiwało w miejscu, by po chwili zacząć zataczać kółka w biegu, patrząc na swoich właścicieli z radością wymalowaną na dziobie, na którym widać było leciutkie smugi zaschniętej krwi - zwierzak polował. Szczęśliwy moment zmotywował chłopców do podjęcia decyzji o parogodzinnym odpoczynku. Kleszcz wygrzebał dwa kawałki chleba z dna plecaka i podał jeden z nich koledze, gdy wyskrobał coś dla Dziobokła, zdziwił się, bo zwierzak nie przyjął jedzenia, a pobiegł gdzieś w leśny gąszcz, by po jakimś czasie wrócić ze świeższymi śladami krwi na dziobie.
- Nabiera wprawy – skomentował Sylwester, jego głos zmącony, bo wciąż przeżuwał.

Kleszcz podrapał zwierzaka po głowie, ten wydał z siebie pomruk pełen zadowolenia, mrużąc dziwaczne oczy. Tymczasem szybko nadchodził zmierzch, chłopcy zarazykowali i rozpalili ognisko. W blasku tańczących płomieni Kleszcz obserował ukradzioną figurkę w zamyśleniu, a Sylwester, nie robiąc sobie nic z niepokojących odgłosów leśnych stworów, położył się z głową na jednym z wystających korzeni i zasnął, gadając przez sen jakieś głupoty. Rudzielec długo jednak nie mógł zasnąć, a gdy w końcu to nastąpiło śnił niespokojne wizje, przez które przewijał się kod odczytany ze skrawka papieru wciśniętego w figurkę.

6 komentarzy:

  1. Małe pytanko,nadal będziesz opisywać konie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Robię sobie przerwę, ale może do tego wrócę. Teraz wolę pisać opowiadania. ;)

      Usuń
  2. Witaj!
    Przybywam z Pól Elizejskich, na których zrzeszam opowiadania fantastyczne. Posiadam również miejsce dla dzieł z innych gatunków i jest to Helikon.
    Serdecznie zapraszam do rozpoczęcia z nami przygody!

    pola-elizejskie.blogspot.com

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mi się podoba ta historia! Mam nadzieję, że nie skończy się prędko ;) Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń