piątek, 15 stycznia 2016

Rozdział 4

Wędrówka postępowała coraz szybciej, bo chłopcy nabierali wprawy w przemierzaniu trudnego leśnego terenu, a i okolica wydawała się milsza z każdym krokiem oddalającym ich od Wichrogrzbietu. W miarę jej postępu na drzewach coraz częściej pojawiały się dziwaczne napisy pełne strzałek, cyfr i wijących się liter, których Kleszcz nie był w stanie odczytać. Miejscami pojawiały się nawet wyryte nożem obrazki przedstawiające ludziki/patyczaki najczęściej biegnące w jakimś określonym kierunku. Jednakże młodzi wędrowcy starali się tym nie przejmować. Jednak Kleszcz zatrzymywał się przy tych większych obrazkach, by przyjrzeć się im dokładniej, co Sylwester uznał po prostu za stratę czasu i głupoty. Wraz z mijającymi godzinami marszu i krótkimi przerwami na postoje minął też dzień i powoli znowu zbliżał się zmierzch, który odczuwalny był słabiej niż na równinie z powodu cieni rzucanych przez drzewa non stop. Dziobokieł co chwila odłączał się od reszty, bo "w dziczy" najwyraźniej obudziła się w nim ciągła potrzeba polowania lub ganiania za czymś. Chłopcy w końcu natrafili na niewielką leśną polanę, gdzie też postanowili zatrzymać się na noc. Sylwester wyrwał plecak Kleszcza, szukając czegoś do jedzenia, a rudzielec bez słowa poszedł szukać drewna na ognisko.
- Hej! Chleb nam się skończył! - zawołał za nim starszy kolega. - Będziemy musieli zaczepić o jakąś wioskę, by coś ukraść.
- A nie lepiej coś upolować? - rozmarzył się Kleszcz, schylając się, by podnieść z ziemi kilka suchych patyków.
- W takim razie zapytaj Dziobokła. On się na tym zna. - stwierdził Sylwester z pewną irytacją w głosie.
Odpowiedziało mu skrzeczenie zwierzaka z pobliskich krzaków, który wśród wypowiadanych słów dosłyszał swoje imię. Kleszcz westchnął cicho i z powrotem zabrał się do pracy, gdy jego kolega wylegiwał się na polanie, grzebiąc w jego plecaku. Przyklęknął na ziemi, by zebrać kolejne patyki, które były w miarę suche. Rozgarniając je, natrafił dłonią na coś, co nie pasowało do otoczenia. Omiótł palcami coś śliskiego, zimnego i podłużnego... i ostrego! Rozgarnął liście i ukazał mu się nóż. Nie przypominał w niczym noży używanych w Wichrogrzbiecie do krojenia chleba. Był dłuższy i lepiej wyważony. Pewnie służył kiedyś jakiemuś myśliwemu, pomyślał chłopiec, unosząc go, by popatrzeć dokładniej.
- Co tak powoli? Rusz się wreszcie! - zawołał go Sylwester.
- Czekaj tam! - odkrzyknął Kleszcz.
I tak nic nie robisz, dopowiedział sobie w myślach, uśmiechając się do siebie. Po chwili z krzaków wypadł na niego Dziobokieł z dziobem pokrytym świeżą krwią. Zwierzak zauważył chłopca i podbiegł do niego, trącając go bokiem. Kleszcz usiadł na ziemi, oparł się o pień drzewa i pogłaskał towarzysza, który położył głowę na jego kolanach, mrucząc coś w odpowiedzi.
- Chodźmy, jestem zmęczony. - powiedział, klepiąc przyjaciela i powoli podniósł się na nogi, co spotkało się z wyraźnym rozczarowaniem ze strony Dziobokła. - A poza tym Sylwester pewnie znowu zacznie się drzeć.
Podniósł to, co nazbierał na ognisko i skierował się na polankę, przyciskając znalezione patyki do piersi.
- Popatrz, co mam! - powiedział do Sylwestra, który siedział, obracając w palcach kocią figurkę z tajemniczą zawartością w środku.
- Świetnie - skomentował starszy kolega. - Dawaj to tutaj.
***
Rozpalili ognisko za pomocą startego krzesiwa, które kiedyś znaleźli (tak - znaleźli(!), a nie ukradli). Dziobokieł znowu gdzieś poleciał, więc zostali sami.
- Na pewno nic nie wiesz o tym swoim Mieście Inżynierów? - zagadał Sylwester.
- Coś ty, nie! Mówiłem, że tylko obiło mi się to o uszy. Słyszałem jak takie dwie starsze panie o tym rozmawiały. - tłumaczył się Kleszcz. - Czyściliśmy wtedy okna za karę za nocny włam na sklep spożywczy, pamiętasz?
Sylwester skinął głową, przypominając sobie owe wydarzenie. Kleszcz uśmiechnął się słabo.
- Coś tam pamiętam - stwierdził starszy chłopak. - Czyli... teoretycznie idziemy do miejsca, które może nie istnieć, nie?
Rudzielec jeszcze raz posłał mu nieśmiały uśmiech, równocześnie zaciskając zęby, bo poczuł się... cóż, zawstydzony?
- I tak lepiej niż gdybyśmy zostali w Wichrogrzbiecie, nie? - powiedział po chwili.
Sylwester wzruszył ramionami, co spowodowało, że Kleszczowi jakoś opadła ochota na kontynuowanie rozmowy.
- Pewnie tak - odpowiedział w końcu Sylwester. - Ej, nie obrażaj się na mnie!
- Nie obrażam się przecież - stwierdził Kleszcz, szczelniej otulając się bluzą.
***
Nie martwiąc się bezpieczeństwem, położyli się do snu. Po jakimś czasie dołączył do nich Dziobokieł po skończonych łowach, ale z jakiegoś powodu zwierzak nie mógł zasnąć i kręcił się w te i we w te, skrzecząc coś do siebie. Między innymi z tego powodu Kleszcz nie mógł zasnąć. Kilka razy próbował, licząc coś w myślach, wyobrażając sobie wymarzone Miasto Inżynierów czy recytując w głowie jakiś wierszyk, ale na nic się to nie zdawało. Czuł się dziwnie... obserwowany. Nie mogąc znieść napięcia wiszącego w powietrzu, podniósł się się z ziemi w ciszy, by nie obudzić śpiącego w najlepsze Sylwestra. Ostrożnie wysunął z plecaka znaleziony nóż, przez chwilę patrząc na niego z podziwem, sunąc palcami po gładkiej części klingi. Chłód metalu uspokajał jego nerwy. Odrywając wzrok od ostrza, rozejrzał się. Ciemność mącona tylko światłem z ogniska wydawała się spokojna tylko z pozoru. Przynajmniej takie wrażenie miał rudzielec. Uważając na śpiącego Sylwestra, postąpił kilka kroków do przodu, równocześnie szukając wzrokiem Dziobokła, którego znowu zabrakło. Już miał zamiar, by znowu położyć się i spróbować zasnąć, ale odrzucił tę myśl i postanowił, że pokręci się gdzieś w okolicy, by zabić narastający niepokój. Przez chwilę zapomniał o opcji, że lepiej nie oddalać się od ogniska, bo może okazać się to niebezpieczne, co było dość nietypowe, biorąc pod uwagę ostrożny charakter rudzielca. Jednak - stało się. Kleszcz nie zapomniał wprawdzie, że nie warto oddalać się za bardzo, więc zrobił tylko kilka kroków w głąb drzew otaczających polanę, które zdążył już poznać, zbierając drewno na ognisko. Czuł się zdecydowanie lepiej podczas ruchu. Powoli zaczął otrząsać się z niepokoju aż... Zatrzymał się gwałtownie i zacisnął dłoń na rękojeści noża. W mroku pośród ciemnych pni drzew na wysokości ich niższych gałęzi znajdowały się dwa żółte punkciki świecące w ciemności. Ślepia, pomyślał Kleszcz w panice, czując zimny pot na skroniach.
- K-kim jesteś? - zapytał.
Odpowiedział mu trzask pękających gałązek gdzieś z krzaków. Chłopiec gwałtownie spojrzał w bok. Wróciwszy spojrzeniem na przód w kierunku tajemniczych świateł, które w jego mniemaniu były parą oczu, z przerażeniem stwierdził, że tamte zamiast zniknąć i okazać się tylko wytworem jego wybujałej wyobraźni, zbliżyły się w jego kierunku.
- Kim jesteś? - zapytał znowu, unosząc nóż ostrzem w stronę nieprzyjaciela, jego głos drżał ze strachu.
I raz jeszcze odpowiedział mu cichy trzask.

No! Gotowe. Jakieś pytania? A może opinie? :)

1 komentarz:

  1. Znakomite zakończenie trzymające w napięciu! Ciekawe co jeszcze bohaterowie spotkają na swojej drodze? Co do uwag, to zdarzają się powtórzenia, ale mi to jakoś nie przeszkadza ;) Liczy się treść, a ona jest według mnie bardzo fajnie skomponowana :DD

    OdpowiedzUsuń