Zatrzymali
się na postój, gdy oddalili się od miasta, a słońce już dawno
schowało się, dając miejsce księżycowi. Za nocleg posłużył im
stos złomu o setkach wystających poskręcanych kabli – nie
zniechęciło to jednak chłopców. Sterta dawała jakąśtam ochronę
lub przynajmniej jej wrażenie. Na trawie walało się kilka odłamków
drewna, więc pozbierali je i rozpalili ognisko za pomocą
zapalniczki („znalezionej” niegdyś w torebce jednej z
mieszczanek).
-
Co teraz? - zapytał ponuro Kleszcz, bawiąc się znalezionym
kamykiem.
Sylwester
przez chwilę tępo gapił się w ognisko, nie mówiąc ani słowa.
Nawet on nie potrafił ukryć zmartwienia choć na ogół był typem,
który do zmartwień skłonny nie był.
-
Spójrzmy chociaż na to, co złapaliśmy. - zaproponował w końcu,
wskazując na plecak Kleszcza.
Rudzielec
pokiwał głową i rozpiął go, by wyciągnąć małe, ale dość
ciężkie zawiniątko. Drżącymi dłońmi rozgarnął materiał, a
ich oczom ukazała się niewielka figurka przedstawiająca kota
śpiącego z głową wspartą na wyciągniętych przednich łapach.
Rzeźbiona sierść zwierzaka lśniła w blasku płomieni żółtawym
kolorem.
-
Tylko to? - zdziwił się Sylwester.
W
jego głosie dało się słyszeć irytację.
-
Noo... tak. - odpowiedział niemrawo Kleszcz, obracając przedmiot w
dłoni. - Może... jest coś warte?
Nagle
dało się słyszeć głośne chrupnięcie. Rudzielec odsunął od
siebie figurkę jakby ta parzyła.
-
Co ty najlepszego zrobiłeś!? - warknął Sylwester, patrząc na
główkę figurki oderwaną od reszty, która potoczyła się mu
wprost pod nogi.
-
Ja... - Kleszcz z przerażeniem patrzył na swoje dzieło. - Patrz!
Tutaj jest jakiś papierek!
Rzeczywiście,
głowa była odczepiana, a figurka była pusta w środku. Ktoś
wetknął tam jakąś karteczkę. Rudzielec już chciał się za nią
zabrać, ale Sylwester natychmiast wyrwał mu z dłoni resztę
figurki i szybko wyrwał ze środka papierek zwinięty w rulonik, by
rozwinąć go i podstawić bliżej światła.
-
Weź... przeczytaj to! - podał karteczkę Kleszczowi.
Sylwester
nie umiał czytać – w przeciwieństwie do młodszego kolegi.
-
To jakiś bezsens! - stwierdził rudzielec po próbie odczytania
dziwnego, ale schludnego pisma. - Lub jakiś kod. Przypadkowe cyfry.
-
Przeczytaj na głos – zachęcał go Sylwester. - Śmiało!
-
No, dobra. - zgodził się Kleszcz i zaczął czytać. - Siedem,
dwa, cztery, cztery...
Na
skrawku papieru aż roiło się od cyferek, więc przeczytanie ich
wszystkich zajęło chłopcu sporo czasu. Natomiast Sylwester zaczął
rozglądać się na boki, bo wydawało mu się przez chwilę, że
słyszy coś na kształ kroków lub szczęku metalu.
-
Osiem, dwa, trzy, sześć...-
powoli zbliżał się do końca. - Jeden, pięć!
ŁUP!
Tym
razem szczęk metalu był na tyle wyraźny, że chłopcy natomiast
zerwali się na równe nogi, patrząc w górę. Na wielkiej stercie
złomu leżał robot. Miejscami pokryty był rdzą, ale wciąż dało
się ujrzeć żółtawą i czerwoną farbę. Maszyna zastygła w
bezruchu z metalowymi łapami wyciągniętymi ku nim. Było na nich
widać zaschniętą krew... Robot próbował doczołgać się do nich
po stercie i ich zabić. Chłopcy nieraz słyszeli niewiarygodne
opowieści o maszynach z wadliwym oprogramowaniem, które sprawiało,
że te „buntowały się” i zaczynały nieść popłoch wśród
ludzi. Maszyna zrobiona była na kształt człowieka. Przez chwilę
wydawało im się nawet, że przygląda im się dwoje czerwonych
ślepii – w rzeczywistości były to tylko dwa wymalowane okręgi
dające wrażenie gapienia się.
-
To... - wyjąkał Kleszcz, głos mu się łamał, by po chwili
przerodzić się w krzyk. - Chciało NAS ZABIĆ!
-
Ale nie zabiło – powiedział cicho Sylwester, przystawiając
drżącą dłoń do metalowej głowy stwora.
Metal
wciąż był nagrzany i przez chwilę wydawało mu się, że lekko
drżał.
-
Chyba się wyłączył – stwierdził Kleszcz, uspokajając się po
dłuższej chwili.
-
Lepiej stąd odejść – powiedział Sylwester, kładąc mu dłoń
na ramieniu.
Chłopcy
powoli odwrócili się z zamiarem zagaszenia ogniska. Nagle z
„wyłączonej” maszyny wydobyła się seria trzasków i innych
nieokreślonych dźwięków. Odwrócili się gwałtownie, by stanąć
w miejscu jak dwa sople lodu, gapiąc się z przerażeniem na
metalowe stworzenie.
-
Osiem, sześć, cztery, dziewieć, dwa, dwa, dziewięć, jeden, pięć.
- powtórzyła maszyna, powtarzając literki z kartki wetkniętej do
kociej figurki. -
RESTART, ŁADOWANIE SYSTEMU...
-
Co to za bzdury? - zdziwił się Sylwester, cofając się kilka
kroków.
-
Ciesz się, że już nie chce nas zabić. - szepnął Kleszcz. -
Chyba.
Maszyna
zaczęła intensywnie drżeć, zsunęła się ze sterty złomu, by po
chwili stanąć im naprzeciwko.
-
Proszę o wydanie rozkazu –
powiedziała, wyciągając metalowe łapska ku nim. - Kod
dostępu... aktywowany.
-
To
był „kod dostępu”! Na tej karteczce! - powiedział Kleszcz. -
Naprawiliśmy go!
-
Ale jakim cudem ten kod znajdował się w tej figurce? - powiedział
Sylwester, śmiało podchodząc do maszyny. - Może reczywiście jest
coś warta!
-
Uratowało nam życie – przypomniał Kleszcz. - Co my teraz z nim
zrobimy?
Rudzielec
wskazał ręką na robota. Wciąż miał opory przed podejściem
bliżej, by go dotknąć, ale nie słychać było strachu w jego
głosie.
-
Proszę o wydanie rozkazu –
odezwała się maszyna tępym głosem.
-
No, dobra! - powiedział Sylwester pewnym głosem. - Zrób dwa kroki
w przód!
-
Komenda nie znana
systemowi –
wypowiedziała maszyna, z powrotem zaczynając drżeć. - Proszę
o wydanie rozkazu.
-
W
tył? - zaproponował Kleszcz, ale efekt był podobny.
Chłopców
znowu spotkało rozczarowanie.
-
To jakiś złom! Zostawmy go tutaj. - zadecydował Sylwester i
schylił się, by podnieść dwie części kociej figurki, które
walały się na ziemi obok niedogaszonego ogniska.
-
Wsuń tu tę karteczkę. Nie możemy jej zgubić. - powiedział do
młodszego kolegi. - Idziemy!
-
A on? - zapytał Kleszcz, wskazując dłonią na maszynę, przez
którą przeszła kolejna fala drżenia.
***
Po
jakimś czasie chłopcy ruszyli w dalszą drogę, zostawiając robota
w tyle. Byli jednak zadowoleni z ciekawego znaleziska, które dawało
im pewne poczucie bezpieczeństwa. Szli w milczeniu, mając przed
sobą pasmo drzew, do którego było już niedaleko. Drzewa miały
podobny poszarzały kolor, co cała okolica, ale stanowiły jakieś
urozmaicenie.
-
Może znajdziemy kogoś, kto będzie wiedział, o co chodzi z tym
kodem? - zapytał Kleszcz, przerywając monotonną ciszę.
Okolica
sprzyjała markotnym humorom. Wszędzie tylko poszarzała trawa,
zdarzały się sterty metalu, w tle góry i na horyzoncie las.
-
Kogo? - westchnął Sylwester, spoglądając przed siebie. - I co?
Wyda się, że to ukradliśmy.
-
Może to jest tego warte? Wiesz, te metalowe potwory zabijają ludzi,
nie? - stwierdził Kleszcz, poprawiając plecak.
Sylwester
kopnął jakiś kamyk znajdujący się na jego drodze i wymamrotał
coś do siebie, by po chwili spojrzeć na młodszego kolegę.
-
A może to nie jest jakiś ważny kod? Może wyłączał tylko
tamtego? - stwierdził, wzruszając ramionami.
-
Naprawdę myślisz, że mieliśmy takie szczęście? Coś ty! To musi
być coś ważnego.
- stwierdził rudzielec.
-
Może masz rację – zgodził się w końcu starszy kolega. - Ale
dokąd mielibyśmy pójść?
-
Słyszałem jak jakieś dwie staruszki gadały coś o „Mieście
Inżynierów”. - zasugerował Kleszcz niepewnym głosem.
-
To bajki – stwierdził Sylwester obojętnym tonem.
Rudzielec
westchnął cicho i dalej szli, nie odzywając się. Wkrótce dotarli
na miejsce, a „mur” drzew pojawił się zaledwie kilka metrów
przed nimi. Mozolna wędrówka przez równinę skończyła się na
rzecz przedzierania się przez las, który w żadnym przypadku nie
wyglądał gościnnie. Poskręcane konary drzew miały ciemnobrązową
barwę, która miejscami zdawała się przechodzić w czerń. Rosły
one gęsto – tak, że wędrówka sprawiała trudność. Chłopcy
nie zamierzali jednak zawrócić. Pierwszy poszedł Sylwester,
zasłaniając twarz przed nieprzyjaznymi gałęziami, które tylko
czekały, by wybić oko komuś nieostrożnemu. Kleszcz poszedł po
dłuższym wahaniu. Oboje byli jednak szczęśliwi, że zostawili
szarawą równinę za sobą i Wichrogrzbiet nie świecił im już na
horyzoncie. Droga była problematyczna. Wiszące gałęzie,
poskręcane konary i odgłosy przyprawiające o niepokój wcale nie
polepszały sprawy. Patyki trzaskały pod ich stopami tak, że co
chwila dla bezpieczeństwa rozglądali się wkoło, by sprawdzić czy
aby na pewno nie są sami. Nie można jednak przesadzać w tym
narzekaniu. Okolica może i była ciemna i szorstka, ale niewiele
bardziej niż Wichrogrzbiet po zmroku. Gdzieniegdzie na wysokich
gałęziach drzew przesiadywało ptactwo o szarych smutnych barwach.
Gapiły się one z wysokości na przechodzących, krakając cicho.
Nie były one jednak wrogo nastawione do przybyszy. Patrzyły na nich
z ciekawością, zastanawiając się pewnie, co skłoniło ludzi do
wyjścia z miasta, co (jeśli chodzi o mieszkańców Wichrogrzbietu)
zdarzało się wyjątkowo rzadko. Okolica sprzyjała milczeniu, ale
chłopcy postanowili je zgaścić rozmową.
-
Ciekawe dokąd dojdziemy – powiedział Sylwester, rozglądając
się. - Ciemno tu.
-
Przyśpieszmy może? - zaproponował Kleszcz, a w jego głosie znowu
dało się słyszeć nutkę strachu. - Wydawało mi się, że coś
słyszałem.
-
Dobrze, że tylko wydawało. - stwierdził starszy kolega, ale
po paru sekundach zamilkł, a pełen politowania uśmieszek zniknął
mu z twarzy. - Zaraz! Rzeczywiście!
Ciche
pac-pac i delikatny trzask pękających gałązek dobiegał z
pobliskich krzaków. Chłopcy stanęli w bezruchu. Wkrótce z
kryjówki wyłonił się opierzony łeb.
-
Dziobokieł! - krzyknął Kleszcz uradowany i podbiegł do zwierzaka,
który stanął naprzeciwko nich.
-
Super, będzie co jeść. - stwierdził Sylwester żartobliwym tonem
ruszył za kolegą.
Stworzenie
wyglądało na uradowane. Podskakiwało w miejscu, by po chwili
zacząć zataczać kółka w biegu, patrząc na swoich właścicieli
z radością wymalowaną na dziobie, na którym widać było
leciutkie smugi zaschniętej krwi - zwierzak polował. Szczęśliwy
moment zmotywował chłopców do podjęcia decyzji o parogodzinnym
odpoczynku. Kleszcz wygrzebał dwa kawałki chleba z dna plecaka i
podał jeden z nich koledze, gdy wyskrobał coś dla Dziobokła,
zdziwił się, bo zwierzak nie przyjął jedzenia, a pobiegł gdzieś
w leśny gąszcz, by po jakimś czasie wrócić ze świeższymi
śladami krwi na dziobie.
-
Nabiera wprawy – skomentował Sylwester, jego głos zmącony, bo
wciąż przeżuwał.
Kleszcz
podrapał zwierzaka po głowie, ten wydał z siebie pomruk pełen
zadowolenia, mrużąc dziwaczne oczy. Tymczasem szybko nadchodził
zmierzch, chłopcy zarazykowali i rozpalili ognisko. W blasku
tańczących płomieni Kleszcz obserował ukradzioną figurkę w
zamyśleniu, a Sylwester, nie robiąc sobie nic z niepokojących
odgłosów leśnych stworów, położył się z głową na jednym z
wystających korzeni i zasnął, gadając przez sen jakieś głupoty.
Rudzielec długo jednak nie mógł zasnąć, a gdy w końcu to
nastąpiło śnił niespokojne wizje, przez które przewijał się
kod odczytany ze skrawka papieru wciśniętego w figurkę.
Małe pytanko,nadal będziesz opisywać konie?
OdpowiedzUsuńRobię sobie przerwę, ale może do tego wrócę. Teraz wolę pisać opowiadania. ;)
UsuńOki ;)
UsuńWitaj!
OdpowiedzUsuńPrzybywam z Pól Elizejskich, na których zrzeszam opowiadania fantastyczne. Posiadam również miejsce dla dzieł z innych gatunków i jest to Helikon.
Serdecznie zapraszam do rozpoczęcia z nami przygody!
pola-elizejskie.blogspot.com
Pozdrawiam!
Hmmm, ciekawie - popatrzę ;)
UsuńBardzo mi się podoba ta historia! Mam nadzieję, że nie skończy się prędko ;) Życzę weny!
OdpowiedzUsuń