-
Nie spieszyłeś się – odezwał się ściszony głos w ciemności.
Brzmiał
ostro i szorstko, a może to lodowaty wicher nadawał takiego
wrażenia wszystkim dźwiękom, którymi rozbrzmiewał wówczas las.
Nocne stworzenia gdzieś z boku przyglądały się rozmowie, zapewne
gdybając, o co też może chodzić rozmówcom.
-
Niezależne ode mnie problemy w czasie drogi – odpowiedział krótko
i zwięźle drugi głos. - A poza tym... jaką różnicę robią ci
dwa dni?
-
Mi? Żadną. Mam to dokładnie poniżej ogona. Szef nie powiedziałby
jednak tego samego. - warknął pierwszy rozmówca. - A poza tym
wszyscy znamy dokładny powód twoich niepowodzeń.
Nastąpiła
dłuższa chwila ciszy przerwana tylko szumem wiatru zanim drugi głos
doszedł do słowa.
-
Niezależne-ode mnie-problemy, chyba wyraziłem się wystarczająco
jasno. - wysyczał.
-
Nie pyskuj do mnie, pchlarzu! - odpowiedział pierwszy głos,
zmieniając jadowity i lodowaty ton w warknięcie. - Już dawno
powinieneś leżeć na dnie rzeki.
Drugi
głos nie odpowiadał. Minął czas równy kilku oddechom zanim w
końcu wznowił rozmowę.
-
Daj jeszcze dobę...
-
Nie! Wystarczająco wiele już napsułeś! - wszedł mu w słowo
nieprzyjaciel. - Oddaj mi torbę, sam zaniosę wiadomość do
Wichrogrzbietu. To właśnie dzięki takim nieudacznikom jak ty
niedługo zastąpią nas maszyny. Nikt nie będzie dawał ci fory
tylko dlatego, że...
-
Wystarczy! – warknął drugi głos.
Po
chwili dało się słyszeć ciche kliknięcie metalu i szelest jakiś
papierów.
-
Zadowolony?
-
Nawet nie wiesz jak bardzo.
***
-
Mieszkasz sam? - zapytał Kleszcz, by przerwać towarzyszącą im od
pewnego czasu ciszę.
-
Zaraz się przekonasz – odpowiedział Gregor zniechęcającym
dalszych starań o jakąkolwiek rozmowę.
Ześlizgnął
się z grzbietu maszyny, uderzając ją tylko dłonią, by skręciła
na bok. Zatrzymali się naprzeciwko rozklekotanej, drewnianej chaty
po kiludziesięciu minutach wędrówki. Nietrudno zgadnąć do kogo
należała. Wciąż było ciemno, ale rudzielec zdołał dostrzec
stertę metalu znajdującą się nieco za nią, gdy jej właściciel
zajęty był wyłączaniem własnego tworu.
-
Możesz już włazić! Co się gapisz? - skarcił chłopaka.
Kleszcz
przełknął ślinę i łagodnie zapukał w zaniedbane drzwi zanim
zadecydował się na otwarcie ich i przekroczenie progu. Nie zdążył
jednak tego zrobić, bo stanęła w nim korpulentna kobieta z wałkiem
w dłoni – bardzo niepokojący widok, szczególnie dla byłego
złodzieja z Wichrogrzbietu.
-
Wejdź, proszę! - zaprosiła go, a na jej pomarszczonej twarzy
zawitał uśmiech.
Rudzielec
ostrożnie postąpił krok do przodu, patrząc kątem oka na Gregora,
który wciąż grzebał w maszynie.
-
Proszę, proszę. - popędziła go kobieta. - On jeszcze długo
będzie tam siedział.
Kleszcz
podziękował jej skinieniem głowy i przekroczył próg, pozwalając
jej na zamknięcie drzwi.
-
Co cię sprowadza? Wiesz, rzadko miewamy gości. Gregor zdążył już wszystkich odstraszyć tym swoim dronem. - powiedziała,
wskazując mu krzesło przy stole, na którym mógł usiąść.
W
środku chatka urządzona była raczej schludnie. Była dość
przestronna, na lewo stronie znajdowały się schody zapewne na
strych. Na stole znajdował się wazon z zasuszonymi kwiatami.
-
Bardziej przypadek niż coś konkretnego. Chcę dowiedzieć się
czegoś o Mieście Inżynierów. - wyznał szczerze chociaż wątpił
nieco, że Gregor będzie chętny, by opowiedzieć mu coś więcej.
-
A po co ci to? - zdziwiła się kobieta, wyciągając z kuchennej
szafki jakiś kubek. - Niezbyt atrakcyjne miasto, szczerze mówiąc.
-
Znalazłem figurkę – wypalił chłopak. - A raczej kod... Udało
mi się wyłączyć nim robota, który próbował nas zabić.
Znaczy... mnie i mojego kumpla.
Pani
domu zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc przez chwilę.
-
To pytaj mojego męża. Ja nigdy tam nie byłam. - rzekła po chwili,
gdy nalała do kubka trochę soku jabłkowego i podała go rozmówcy.
-
To twój mąż? - zdziwił się rudzielec, bo w pierwszej chwili nie
dotarł do niego tak banalny fakt.
Widząc,
że sam odpowiedział sobie na to pytanie, skinęła tylko głową i
przeszła do dalszej części rozmowy.
-
To jego interesują nowinki techniczne. Ja się na takich rzeczach
nie znam.
Kleszcz
wziął łyk soku. Już prawie zapomniał jak bardzo był spragniony.
I głodny.
-
Rodzice puścili cię samego do lasu? - zapytała gospodyni.
-
Nie mam rodziców – odpowiedział krótko chłopiec, obracając w
dłoniach kocią figurkę.
-
Biedactwo...
-
Niezupełnie – przerwał swojej rozmówczyni. - Całkiem nieźle
sobie radzę, tak myślę.
Nikt
nigdy nie litował się
nad
nim z powodu bycia sierotą, ale i tak czuł się niekomfortowo w
obliczu takiej perspektywy. Poza tym nie zdarzało mu się cierpieć
z tego powodu – w końcu nie znał rodziców, wewnętrzne rozterki
czy cierpienie nigdy nie były w jego stylu. Kobieta najwyraźniej
zauważyła to, że nie miał ochoty na skręcenie w tym kierunku i
nie drążyła tematu.
-
Zawołam go – powiedziała tylko i wstała, by dołączyć do męża,
który najpewniej wciąż sterczał na dworze.
Po chwili wróciła razem z Gregorem, który klął coś pod nosem. Pewnie było to związane z jakąś usterką w jego maszynie. Nie pofatygował się nawet, by ściągnąć czapkę zanim usiadł naprzeciwko Kleszcza przy stole.
- Kociuś, zrób trochę herbaty. - odezwał się do gospodyni, po chwili wbijając spojrzenie w rudzielca. - A ty? Co chciałeś wiedzieć?
- Znalazłem figurkę...
- To chyba nie do mnie, a do jakiegoś handlarza zabawkami. - przerwał mu mężczyzna.
- W niej był jakiś kod. Wyłączyłem nim robota... - Kleszcz nie zamierzał poddać się tak łatwo.
- A to ciekawe! - przyznał w końcu Gregor. - Pokaż.
Rudzielec odkręcił łeb figurki i ostrożnie, by nie przedrzeć papieru, wyciągnął i rozwinął jej zawartość. Jednooki inżynier wyrwał mu ją z dłoni zanim ten zdążył powiedzieć "proszę".
- Na twoim miejscu nie oddawałbym tego tak łatwo - stwierdził krótko, patrząc ze złośliwym uśmiechem na chłopaka. - Musisz być bardzo naiwny. To może być cenna rzecz jeśli w rzeczywistości da się nią zadziałać na te metalowe paskudy, które krążą w okolicy. Przeczytajmy to.
Gregor w ciszy przeleciał wzrokiem przez papierek, gdy skończył, z powrotem zwinął go, by wsadzić w głąb figurki.
- Wygląda mi na kod - orzekł.
Jakbym tego nie wiedział! - pomyślał Kleszcz, ale pozostał w ciszy.
- Po kolacji prześpisz się na strychu - powiedział gospodarz, wskazując dłonią w kierunku schodków. - Rano to wypróbujemy. Ale mam jeszcze jedno pytanie : skąd ty to wytrzasnąłeś?