piątek, 19 lutego 2016

Rozdział 8

Sylwester nie jeden raz zdążył się wkurzyć na Dziobokła podczas następnych kilku godzin. W duchu cieszył się, że nie jest sam, ale zwierzak biegał w te i wewte, skrzecząc przy tym bez sensu, co przyprawiało chłopaka o dodatkowe nerwy. Wciąż nie zapomniał sytuacji z parą ślepi zawieszonych w przestrzeni i jakoś ciężko było mu uwierzyć, że to jego wyobraźnia spłatała mu figla. Z biegiem godzin słońce zaczęło wstawać, a pierwsze jego promienie przenikały przez splątane, bujne korony drzew, co dodało mu otuchy. Po jakimś czasie podbiegł do niego Dziobokieł ze świeżymi śladami krwi na dziobie, podskakując przed nim w wyraźnym żądaniu.
- Ale masz się zamknąć - powiedział Sylwester, podnosząc stworzenie w czasie, gdy drugą dłonią otworzył plecak (broń przewiesił sobie przez ramię).
Zwierzak wskoczył do środka tak, że po chwili na zewnątrz wystawał tylko łeb, zaskrzeczał raz jeszcze i posłusznie ucichł ku wielkiej uciesze opiekuna, która jednakże była tylko tymczasowa, bo po jakimś czasie zatrzymał się, rozglądając się na około. Nie znalazł ani śladu po swoim koledze, zdołał zobaczyć jedynie żółtawe światełka. Oparł się o drzewo, powoli osuwając się na ziemię, by odpocząć. Całe szczęście dał już sobie spokój z wymyślaniem scenariuszy, co też mogło stać się z Kleszczem, ale przez jego głowę przebiegła jeszcze jedna myśl.
- Zjedli nam kolegę - wyjąkał do Dziobokła, przez chwilę przykrywając twarz dłońmi.
Oczywiście miał na myśli wszelkie leśne stwory i dziwadła, które mogły czaić się w okolicy z Latającą Głową na czele. Po chwili jednak ogarnął się i zaczął myśleć logicznie. W końcu... jeśli ta cała Głowa pożarła Kleszcza, to dlaczego ostatniej nocy zostawiła niego samego w spokoju, gdy sam jest o wiele lepszym kąskiem niż rudy chudzielec? No, ewentualnie mogła być już najedzona po spożyciu... ale kto najadłby się Kleszczem?
- Dobra, idziemy dalej. - rzekł pospiesznie Sylwester do Dziobokła, który zdążył już ułożyć się do snu i pomysł wznowienia wędrówki odebrał bardzo negatywnie. Chłopak nic sobie jednak nie robił z pełnego oburzenia warknięcia i podniósł plecak do góry, zarzucając go sobie na plecy, co było utrudnione z powodu broni zawieszonej mu na ramieniu na skórzanym pasku. Szedł bez przerwy przez kilka godzin, robiąc sobie przerwę tylko na szybki posiłek złożony z (podarowanych, a nie ukradzionych!) sucharów i jabłka, które ucierpiały na swoim wyglądzie na wskutek obecności zwierzaka z plecaku. Całe szczęście Dziobokieł był istotą mięsożerną, więc tylko popróbował i zostawił opiekunowi resztę. Dzień minął niepokojąco monotonnie, szybko przechodząc w zmierzch. Litery wyryte na drzewach pojawiały się coraz rzadziej aż dotarł w miejsca, gdzie w ogóle nie było sensu ich szukać. Zgubił się. Dziobokieł zaskrzeczał kilka razy, jakby karcąc go za nieuwagę, co chłopak skomentował tylko zwrotem :
- Siedź cicho!
Sprawa wyglądała jednak poważnie. Szkoda, że nie mam mapy czy coś, pomyślał chłopak ponuro, kopiąc jakąś gałązkę na swojej ścieżce. Nie zaprzestał jednak marszu. Z postępującą odległością drzewa rosły coraz mniej gęsto, przepuszczając więcej księżycowego światła. Sylwester był zmęczony, ale nie podobała mu się perspektywa położenia się do snu. Dziobokieł opuścił schronienie w jego plecaku i wybrał się najpewniej na łowy, więc chłopak został sam. Trudno wyobrazić sobie jego szczęście, gdy z oddali usłyszał ludzkie głosy o najróżniejszych tonach. Przyśpieszył kroku mimo zmęczenia aż nieświadomie zaczął biec, potykając się o wystające korzenie drzew. W końcu wypadł na dukt*, gdzie ujrzał kilka (a może trochę więcej) wozów kupieckich, ich właścicieli oraz koni, które stały w pełnych uprzężach, czekając na wznowienie pracy. Gdy tylko wypadł na drogę, oczy dwóch osobników w grubych płaszczach, przeniosły się z uszkodzonego koła jednego z wozów na niego.
- Witajcie, panowie! - przywitał się w końcu Sylwester, nie zważywszy na fakt, że właścicielem jednej z dwóch par oczu była kobieta.
- Dobry - odpowiedział krótko mężczyzna, z powrotem podnosząc narzędzia, którymi usiłował naprawić koło.
- Czegoś ci trzeba? - zapytała kobieta, uśmiechając się przez krótszą chwilę. - Nieczęsto wypadają na nas... stworzenia z lasu. A jak już, to na ogół trzeba strzelać.
Sylwester cofnął się dwa kroki, wyobrażając sobie perspektywę bycia przestrzelonym, gdy z sąsiedniego wozu dobiegł krzyk :
- Dojechaliśmyyyy juuuż!?
- O, nie... - odezwał się mężczyzna, prostując się, by popatrzeć w kierunku, z którego dobiegał głos. - Obudził się.
- Ale kto? - zdziwił się chłopak. - To mi brzmiało na jakiegoś dzieciaka.
- Dokładnie - skomentowała krótko kobieta, uciszając go krótkim gestem dłoni.
Chwilę później zaszeleścił odsuwany materiał i jego oczom ukazał się ośmiolatek w postrzępionych ciuchach i w szerokim słomianym kapeluszu. Dzieciak miał długie, kręcone i potargane włosy w brązowawym kolorze, które sterczały mu na wszystkie strony świata.
- Dojechaliśmy już? - powtórzył pytanie, ziewając przeciągle.
- Nie, wnusiu. - odpowiedziała kobieta, wymieniając spojrzenia z facetem, który najprawdopodobniej był jej mężem.
- Kto to? - zapytał chłopiec, wskazując palcem na Sylwestra.
- To jest...
- Sylwester - przerwał jej właściciel imienia. - Miło poznać.
- Dziwne imię. Głupie. - skomentował jego młodszy rozmówca, posyłając mu złośliwy uśmieszek.
Dureń, pomyślał Sylwester, ale nie zareagował chociaż miał takową ochotę. Posłał mu w zamian groźne spojrzenie, ale dzieciak nic sobie z tego nie robił i odpowiedział pokazaniem mu języka po czym schował się za swoją babcią, która spojrzała przepraszająco na Sylwestra.
- Eeee, jeśli jesteś głodny... możesz zostać z nami. Jesteśmy w trakcie wymuszonego postoju, który jeszcze trochę potrwa. - odezwała się, przerywając kilkusekundową ciszę.
- Dobra, dzięki. - odpowiedział krótko Sylwester, nie spuszczając wzroku z młodego i bezczelnego chłopca, który nic sobie nie robił z obecności dorosłych czy jasnych przekazów starszego chłopaka, że ma się po prostu od niego odczepić. Szykowały się trudne czasy, ale kolację (o ile tak można nazwać posiłek w środku nocy) trzeba było zjeść.

*droga w lesie powstała poprzez wycięcie drzew

1 komentarz:

  1. Mam nadzieję, że Kleszczowi nie stanie się krzywda. :o Sylwestrowi oczywiście też... ;) Weny życzę!

    OdpowiedzUsuń